– czyli jak odpowiadać (ambitnym) dorosłym na trudne pytania językowe, jak skutecznie „zarządzić” rodzicami swoich uczniów, a także jak zrewidować niektóre poglądy własne na ważne kwestie pedagogiczne – artykuł autorstwa dra Grzegorza Śpiewaka, ambasadora metody Teddy Eddie

Odcinek 3:  jak nie zrobić w domu „Dnia świra”…?  

Rodzic:        nie jestem po filologii i w ogóle nie mam kwalifikacji do nauczania, więc pewnie nie powinienem wtrącać się nauczycielce i próbować pomagać mojemu dziecku w angielskim, prawda?

Anglista:     NIEPRAWDA!

O ile nie będziecie, droga Mamo i ambitny Tato, próbowali wyręczać nauczyciela. Czym to się kończy, świetnie pokazał kultowy „Dzień Świra”… Jeśli ktoś nie widział lub zapomniał, polecam kluczową dla nas – domowych pedagogów – scenę, w której Tata, polonista z wykształcenia i anglista z ambicji, terroryzuje dorosłego bądź co bądź syna odmianą czasownika ‘be’

A zatem: ‘to be or not to be?’. Otóż, moim zdaniem, “NOT to be” !! A, mówiąc poważnie, nie próbujmy nawet tego rodzaju „odpytywanek” z naszym własnym dzieckiem! To ostatnia rzecz, która mu pomoże.

A czy coś pomoże, w takim razie? A tak: uświadomienie sobie, że dom to nie druga szkoła! Czyli że rolą mamy czy taty nie jest bycie nauczycielem na część etatu – często nauczycielem-hobbystą, bez koniecznych kwalifikacji. A nawet jeśli z kwalifikacjami, to i tak nie powinno się próbować być nauczycielem swojego własnego dziecka.

Co zatem może robić mama czy tata? To co robią świetnie instynktownie: być mamą i tatą. Czyli pomagać dziecku się ubrać, robić mu śniadanie, dobierać kolor swetra, odwozić do szkoły, bawić się na dywanie, układać do snu.

I w takich właśnie, typowo domowych okazjach, można pokusić się o stopniowe wprowadzanie odruchów językowych po angielsku, na wzór tych, które już mamy po polsku.

Pomysł w zasadzie prosty. I pewnie dlatego wcale nie łatwo nań wpaść. A w dodatku, jeśli już się wpadnie, to może się okazać, że łatwiej jest nam negocjować po angielsku cenę usługi czy wartość kontraktu, niż zapytać „Daleko jeszcze?” czy „Czy chce ci się siusiu”… I nic w tym dziwnego, bo język domu to swego rodzaju „język branżowy”, z charakterystycznymi strukturami i słownictwem.

I można go skutecznie wprowadzać dosłownie przy każdej domowej okazji, o ile naprawdę da się dziecku przekonujący powód do podejmowania takiego wysiłku. Jakąś odpowiednio nęcącą „marchewkę”. Bo przecież, jak mówią Anglicy, „Everybody needs a carrot”. I dzieci, i my dorośli 🙂

 

…czytaj więcej na www.dedomo.pl, w serii „Angielski dla rodziców deDOMO”  oraz w kolejnym odcinku, który pojawi się na Misiowym blogu już za dwa tygodnie. Poprzedni odcinek TUTAJ.

Przypominamy, że każdy zestaw kursanta Teddy Eddie zawiera multiROM, a na nim Przewodnik Metodyczny deDOMO oraz wybór wzorcowych dialogów (rodzic – dziecko) dopasowanych do tematyki przerabianej w danym roku na kursie. Jedną z idei metody Teddy Eddie jest bowiem bliska współpraca z rodzicami małych uczniów. Wierzymy, że zgrany tandem lektor + rodzic zapewnia najlepsze efekty nauczania!