Cenimy prywatność użytkowników

Używamy plików cookie, aby poprawić jakość przeglądania, wyświetlać reklamy lub treści dostosowane do indywidualnych potrzeb użytkowników oraz analizować ruch na stronie. Kliknięcie przycisku „Akceptuj wszystkie” oznacza zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookie.

29 maja 2024

Od kiedy uczyć dziecko języka angielskiego, czyli dlaczego już nawet 2-latek może chodzić na zajęcia językowe

Jako rodzic pragniesz zapewnić swojemu dziecku optymalne warunki rozwoju. Zdajesz sobie sprawę, że znajomość języków obcych jest bardzo ważna w dzisiejszym, zglobalizowanym świecie. Buduje pewność siebie, pozytywnie wpływa na procesy poznawcze, pamięć i koncentrację, pozwala czuć się swobodnie w międzynarodowym środowisku i czerpać większą przyjemność z podróżowania. Kiedy zapisać dziecko na angielski, aby nie przeoczyć etapu, w którym najlepiej chłonie wiedzę? Zdaniem specjalistów już 2-latek jest gotowy do nauki języka obcego. Czy warto chodzić z maluchem do szkoły językowej od wczesnego dzieciństwa?

Od kiedy uczyć dziecko angielskiego? Dlaczego wcześniej znaczy lepiej?

Wykazano, że w okresie prenatalnym oswajamy się z różnymi dźwiękami, które docierają do nas przez powłoki brzuszne. Tuż po narodzinach uczymy się rozpoznawać głos matki. Z czasem zaczynamy naśladować różne dźwięki ze swojego otoczenia. Najwyższa zdolność do nauki języków obcych przypada na okres przedszkolny i wczesnoszkolny. To właśnie wtedy obserwuje się największą aktywność neuronów. Sprzyja to poszerzaniu wiedzy i słownictwa – dotyczy to nie tylko języka ojczystego. Osoby dorosłe z reguły mają większy problem z przyswajaniem nowych słówek, składni i gramatyki. Dlatego im szybciej dziecko rozpocznie naukę dowolnego języka obcego, tym szybciej zacznie się nim swobodnie posługiwać. Wczesna nauka (m.in. poprzez zabawę czy śpiewanie piosenek) ułatwia posługiwanie się obcą mową i rozbudza chęć poznawania świata.

Kiedy zapisać dziecko na angielski? Dlaczego warto zrobić to przed pójściem do przedszkola?

Małe dzieci, inaczej niż osoby dorosłe, nie zastanawiają się, jak poprawnie wypowiedzieć dane słowo i co ono oznacza. Posługują się nowym językiem w naturalny sposób, nie czując skrępowania. Im jesteśmy starsi, tym więcej obaw odczuwamy, wypowiadając się publicznie w języku obcym. Najpierw próbujemy przetłumaczyć zdanie z polskiego na angielski, a potem zastanawiamy się nad doborem czasu i formą czasownika nieregularnego. Na dodatek, gdy się pomylimy, odczuwamy wstyd, który hamuje nasz rozwój. Małe dziecko nie ma tego rodzaju dylematów. Uczy się angielskiego w sposób intuicyjny, a w dorosłym życiu posługuje się nim automatycznie.

Wykazano także, że narząd mowy u dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym wykazuje wysoką plastyczność. Oznacza to, że z łatwością wypowiadają głoski niewystępujące w języku ojczystym. Wystarczy, że regularnie ćwiczą tę umiejętność, wykorzystując różnorodne pomoce naukowe, takie jak nasza aplikacja mobilna Plac Zabaw. Stanowi ona działanie uzupełniające dla stacjonarnej metody nauczania Teddy Eddie, którą stosują przeszkoleni przez nas lektorzy.

Kiedy więc zacząć uczyć dziecko angielskiego? Specjaliści są zgodni, że w zajęciach może uczestniczyć już 2-latek. Maluch dopiero uczy się mówić, zatem płynnie przyswaja zarówno polskie, jak i obce słówka. Przychodzi mu to z dużą większą łatwością niż nastolatkom czy osobom dorosłym. 

Nauka języka obcego we wczesnym wieku – jak przekłada się na sukcesy dziecka?

Wykazano korelację między rozpoczęciem nauki języka angielskiego w wieku kilku lat a swobodną komunikacją. Ponadto sukcesy osiągnięte w młodym wieku zachęcają do dalszego przyswajania wiedzy. Stają się bowiem źródłem wewnętrznej motywacji napędzanej przed dopaminę aktywizującą układ nagrody.

Wprowadzenie nauki drugiego języka

Wielu rodziców obawia się, że drugi język utrudni posługiwanie się językiem ojczystym.Rzeczywiście początkowo młody człowiek łączy w jednym zdaniu polskie i angielskie słówka. Z czasem jednak uczy się je rozróżniać. Przychodzi mu to w sposób intuicyjny. Rozpoczynając naukę angielskiego między drugim a trzecim rokiem życia, wzmacniamy obszary mózgu odpowiedzialne za pamięć, język, koncentrację i myślenie abstrakcyjne.

Zalety wczesnej nauki języków obcych

Małe dzieci łatwiej uczą się języków obcych, gdyż występuje u nich większa aktywność neuronalna oraz plastyczność narządu mowy. Wykazują też świetną pamięć słówek. Długofalowo wczesne rozpoczęcie edukacji sprzyja swobodnej komunikacji i kreatywności.

Jak zacząć naukę języka angielskiego w zależności od wieku dziecka?

We wczesnym dzieciństwie nauka języka odbywa się poprzez zabawę, wykorzystywanie przedmiotów codziennego użytku, oglądanie bajek (oczywiście tych wartościowych) i regularny udział w zajęciach prowadzonych przez profesjonalistów. Ich przebieg jednak znacząco różni się od lekcji w szkole. Wbrew obawom niektórych rodziców nie ma tu miejsca na oceny, sprawdziany i egzaminy. Nauka języka obcego opiera się na słuchaniu i powtarzaniu słówek. Na przyswajanie zasad ortografii i gramatyki przyjdzie jeszcze czas. Mózg dziecka między drugim a trzecim rokiem życia jest najbardziej chłonny, ale nie można zarzucać młodego człowieka nadmiarem informacji. Zaleca się, aby uczyć dziecko języka obcego przede wszystkim poprzez swobodną komunikację.

Od kiedy angielski dla dzieci? Jak uniknąć przebodźcowania?

Zapewne jak większość rodziców zastanawiasz się, kiedy zacząć uczyć dziecko języka angielskiego. Z jednej strony boisz się, że przeoczysz najlepszy moment. Z drugiej – nie chcesz obciążać swojej pociechy nadmiarem obowiązków. 

W mediach sporo mówi się o przestymulowaniu mózgu w kontekście zapisywania dzieci na zajęcia pozalekcyjne. Problem przebodźcowania nagłaśniają psycholodzy, powstają na ten temat także badania naukowe. Warto jednak podejść do niego na spokojnie. Jeśli Twoja pociecha będzie w szkole językowej raz lub dwa razy w tygodniu, raczej nie grozi jej przestymulowanie. Ryzyko wzrośnie, gdy zapiszesz ją na angielski, niemiecki, balet, karate i lekcje gry na fortepianie. Warto wówczas wspólnie ustalić priorytety, biorąc pod uwagę zarówno to, co jest najważniejsze w dzisiejszych czasach (np. znajomość języków obcych czy szlifowanie kompetencji miękkich w grupie rówieśników), jak i indywidualne zainteresowania dziecka.

Twojej uwadze polecamy naukę języka angielskiego prowadzoną przez specjalistów korzystających z naszej autorskiej metody Teddy Eddie. Została ona dostosowana do potrzeb i możliwości dzieci w różnym wieku. Szczególnie dotyczy to najmłodszej grupy, która na zajęciach angielskiego nie tylko uczy się posługiwania się obcym językiem, ale także stawia pierwsze kroki ku samodzielności. 

Usamodzielniamy dwulatka, czyli krótki poradnik, jak (i po co?) wyjść z zajęć angielskiego swojego dziecka

Wiemy już, dlaczego warto rozpocząć naukę angielskiego w młodym wieku. Zapisujemy więc naszego maluszka na pierwsze w jego życiu zajęcia językowe. Pieczołowicie wybrana szkoła i metoda nauczania, w misiowej teczce świeżutkie książki i płyty, entuzjazm i podekscytowanie, które udzielają się dziecku. Pierwsza lekcja i…

„Bez mamy nie wchodzę!!!”

… i klops.

Bardzo często najmłodsze dzieci (2–3-latki), które rozpoczynają naukę angielskiego w naszych akredytowanych centrach (zazwyczaj na kursie Teddy Eddie START), nie mają żadnego doświadczenia ze zorganizowaną nauką w grupie rówieśników. Dzieci w tym wieku często nie chodzą jeszcze do przedszkola i rozstanie z rodzicem w drzwiach sali lekcyjnej jest dla nich (i co tu ukrywać, dla rodziców też!) niezwykle trudne. Korzystając z mojego doświadczenia, jako metodyka i lektora Teddy Eddie, ale również mamy dziecka, które nie chciało samodzielnie wziąć udziału w kilku(nastu) pierwszych zajęciach, postaram się coś doradzić.

Dlaczego chcemy, aby dzieci uczestniczyły w zajęciach bez rodziców?

W pracy z maluszkami widzimy, jak bardzo rożni się ich zachowanie w momencie, gdy rodzic jest obok, od tego, gdy dziecko zostaje samo z grupą. Na start mały kursant w towarzystwie najbliższej osoby czuje się pewnie, dodaje mu to odwagi, dzięki czemu jest w stanie spróbować czegoś nowego. Dlatego nigdy podczas pierwszych zajęć nie wymuszamy na rodzicach pozostawienia dziecka, które czuje się nieswojo, stawia opór czy płacze z niepokoju przed nieznanym. Natomiast bardzo szybko widzimy, że obecność rodzica zaczyna blokować dziecko przed rozwojem językowym oraz społecznym. Maluch w pierwszej kolejności zawsze będzie kierował swoją uwagę na rodzica (zamiast na lektora czy inne dzieci). To u niego będzie szukał odpowiedzi na swoje pytania czy potrzeby, a lekcja będzie przypominała wspólne oglądanie programu w telewizji. Oczywiście nie o to nam chodzi! Wiemy, że dzieci uczą się podczas działania, ruchu, aktywizujących zabaw i przede wszystkim – budując relację z lektorem, a tę trudno nawiązać, będąc przyczepionym do maminej nogi.

Co radzimy?

Przede wszystkim żadnych rozwiązań siłowych, wszystko krok po kroku! Kluczowe jest obserwowanie dziecka i dialog z osobą prowadzącą zajęcia.

Przygotowanie dziecka do pierwszych (i wszystkich kolejnych) zajęć

Zachęcamy do rozmów z dzieckiem przed rozpoczęciem kursu i tłumaczenia, na czym polegają lekcje (Pani i miś będą się z wami bawić! To zabawa dla dzieci, nie dla mamy!). Zapewniajmy, że mama czy tata zawsze czekają tuż przed wejściem do sali czy szkoły. Dziecko musi rozumieć, gdzie jest rodzic i mieć pewność, że w każdej chwili, może to sprawdzić (i pewnie czasem będzie!).

Przygotowanie siebie (do pierwszych i kolejnych zajęć)

Jeśli w początkowej fazie wchodzimy z naszą pociechą na lekcję, przyjmijmy strategię „rodzic ninja”. Na czym ona polega? Otóż rodzic powinien zająć miejsce z boku sali, być obecny, ale raczej na zasadzie dodatkowego mebla niż drugiego prowadzącego. Rodzic ninja nie wchodzi w interakcję ze swoim dzieckiem, ewentualnie zachęca (ale nie przymusza) malucha do dołączenia do kółeczka, do innych dzieci, do obserwowania lektora. Musimy odrzucić pokusy typu „ach, raz z nimi potańczę w kółeczku, to Marysia zobaczy, co ma robić” czy „powtórzę po lektorce kilka słów, bo mój Kuba na pewno nie zrozumiał”, nie mówiąc już o przynoszeniu jedzenia, picia czy ulubionych zabawek w celu zachęcenia dziecka. Takie zachowania spowodują, że lekcja, inne dzieci, Miś Teddy Eddie i pani lektor nigdy nie będą w centrum uwagi malucha, a o to nam chodzi!

Baczne obserwowanie dziecka i wyłapanie momentu na wyjście

Bacznie obserwujmy zachowanie dziecka na pierwszych lekcjach. Jeśli już po kilku spotkaniach podchodzi do lektora i innych dzieci, zaczyna brać aktywny udział w tym, co się dzieje, a na dodatek praktycznie nie zerka w naszym kierunku – to sygnał do opuszczenia sali od kolejnego spotkania. Pochwalmy malucha za odważne zachowanie, powiedzmy, że jest duży, samodzielny i może zostać z panią i misiem, a my będziemy tuż obok. Całusek wsparcia przed wejściem czy piąteczka mocy i… koniecznie wielka pochwała po lekcji, jeśli próba została uwieńczona sukcesem.

A może tak sprytem?

Czasami bywa tak, że dziecko, któremu przed lekcją komunikujemy, że ma zostać same, za nic nie chce na to pozwolić – moment oderwania od rodzica przed lekcją je przerasta. Mamy na to rozwiązanie „stopniowe”. Rodzic jest obecny na zajęciach, ale na ostatnie pięć minut przed końcem komunikuje dziecku dyskretnie (tak „na ucho”), że musi wyjść do toalety i za moment wróci. Wychodzi i wraca na ostatnią piosenkę. Po zajęciach chwalimy ten moment, kiedy maluszek poradził sobie sam, a kolejnym razem próbujemy „wyjść do toalety” na dłużej i tak aż do skutku!

W grupie siła!

Jako metodyk nadzorowałam grupę 3-latków, które już świetnie odnajdowały się na zajęciach, brały udział w lekcji, ale wciąż nie chciały zostawić rodziców poza salą. Razem ze wszystkimi rodzicami ustaliliśmy wspólną strategię „wyjścia”. Gdy zaczynała się piosenka końcowa, dobrze już grupie znana, powiedzieliśmy dzieciom, że rodzice chowają się za drzwiami i kiedy zaśpiewamy „Bye-bye” to wejdą – taka zabawa. Dzieci na nią przystały, więc kolejnym razem rodzice „schowali się” na dwa ostatnie elementy lekcji. Tak przedłużaliśmy czas, aż doszło do tego, że rodzice zostawali poza salą.

Och ta sinusoida…

Podczas pracy z najmłodszymi obserwujemy często chwilowy zanik nabytych już umiejętności. Zdarza się, że dziecko bierze już aktywny udział w zajęciach, śpiewa, pokazuje i odpowiada, aż tu nagle (zazwyczaj po przerwie spowodowanej chorobą lub przerwą świąteczną) wszystko się „cofa” i maluch znowu siedzi z boku i odmawia współpracy. Tak samo jest z zostawaniem samemu na zajęciach… nawet kiedy się uda, to czasami stare nawyki wracają. Zachęcamy tutaj przede wszystkim do cierpliwości i zrozumienia małego człowieka oraz do podejmowania kolejnych prób. Na pocieszenie dodam, że kolejne „wyjście rodzica z sali” zajmuje już zdecydowanie mniej czasu i podchodów!

A kiedy w końcu się uda?

Och, to jest cudownie! Pomijając odzyskany czas, gdy możemy w spokoju poczytać książkę czy sprawdzić wiadomości w telefonie, siedząc w wygodnej poczekalni, zamiast w siadzie skrzyżnym w rogu sali, musimy pamiętać, jaki dobry wpływ na dziecko ma taka samodzielność! Buduje pewność siebie, ułatwia zadzierzgnięcie więzi z innymi dziećmi, uczy zachowań społecznych w grupie. Ułatwia też skupienie uwagi na treści lekcji i lektorze, budując w ten sposób relację z osobą prowadzącą zajęcia – pani zastępuje przecież na ten moment mamusię. Przygotowuje dziecko do udziału w innych tego typu zajęciach, a także ułatwi separację z rodzicem, kiedy dziecko zacznie uczęszczać do przedszkola. Bezwzględnie też pozwoli maluchowi lepiej nauczyć się języka!

Być może kiwasz teraz głową, myśląc: „Rzeczywiście, w teorii to wszystko brzmi tak prosto i pięknie, a jak wygląda w praktyce?”. Masz rację! Zdarza się, że rzeczywistość nieco odbiega od naszych wyobrażeń. Strach jest jeszcze większy, gdy nie znamy nikogo, kto posłałby swoją dwuletnią pociechę na dodatkowe zajęcia języka angielskiego. Dlatego cieszymy się, że jedna z „naszych mam” podzieliła się swoją historią. Oto ona!

Relacja jednej z mam, której pociecha uczęszcza na zajęcia Teddy Eddie

Dziadkowie często kręcą głową z dezaprobatą, gdy słyszą, że ich dwuletni wnuczek czy wnuczka, który ledwo (lub wcale) nie mówi jeszcze w ojczystym języku, zaczyna uczęszczać na „kurs angielskiego.” Jakiś czas temu, idąc z moim 2,5-letnim wówczas synem na angielski, spotkałam w drzwiach szkoły starszą panią, która zapytała, czy idziemy „po siostrzyczkę.” Odpowiedziałam, że idziemy na zajęcia dla maluszków, a mój syn potwierdził skinieniem głowy i radosnym: „Eddie, Eddie”. Starsza pani pokiwała ze zgrozą głową i powiedziała, że to już przesada, chore ambicje i zabieranie dzieciom dzieciństwa…

Dlaczego zdecydowałam się zapisać moje dwuletnie wówczas dziecko na zajęcia językowe ? Nie miałam oczekiwań, że kupi frytki na wakacjach, ale raczej:

  1. chciałam, aby moje dziecko, które nie chodziło jeszcze do przedszkola, spędzało czas z rówieśnikami,
  2. chciałam, aby uczyło się współdziałania w grupie, zasad i reguł innych niż domowe,
  3. chciałam, aby ten czas spędzony z innymi dziećmi był przy okazji „pożyteczny” (chyba mamy teraz wszyscy obsesję tzw. „quality time”),
  4. wierzyłam, że jak moje dziecko osłucha się „za młodu”, to angielski już nigdy nie będzie dla niego językiem obcym, tak jak był kiedyś dla mnie, a stres związany z wkuwaniem czasowników nieregularnych zastąpi swoista intuicja językowa,
  5. wiem dobrze, że tylko sformalizowana nauka umożliwi pewną regularność i sensowną kontynuację, bo teoretycznie mogłabym się spotykać raz w tygodniu ze znajomymi, którzy mają małe dzieci i włączać im angielskie nagrania na YouTube, ale wiem, że jak nie ma nade mną zewnętrznego „bata”, typu płatność, termin, konkretna godzina, to… raczej się nie zmobilizuję…

Zatem woziłam, w domu pilnowałam, by często była w użyciu płyta, zaglądałam z dzieckiem do książeczek, pytałam panią po lekcji: „Jak tam?” i… nic. Czasami wiem, że efekty widać było niemal od pierwszej lekcji – potwierdzali to inni rodzice, ale czasami ma się syna Emila, który łatwym uczniem nie jest. No i tak było u mnie.

Na pierwsze lekcje w ogóle nie chciał wejść bez mamy, a jak wszedł, to siedział mi na kolanie i obserwował. Zatem pierwszym naszym małym sukcesem było, jak po miesiącu został sam w sali i nie płakał. Brawo, punkt dla pani lektor, która umiejętnie wzięła go pod specjalny nadzór. Czy to ma coś wspólnego z językiem? ZERO. Ale to było bardzo ważne dla mnie, mamy, nasze pierwsze małe zwycięstwo.

Pierwsze 3-4 miesiące mój Emil przez całe lekcje stał z boku, ściskając w rączce teczkę, która chyba dodawała mu otuchy i… obserwował. Nie robił NIC. Kompletnie. No, tylko parzył. Nawet po zajęciach, jak go pytałam, czy bawił się z dziećmi, czy śpiewał, to mówił szczerze: „Emil nie pela [=śpiewa], Emil tylko patrzy”.Ale nadszedł kolejny sukces: w końcu odłożył teczkę! Nadal nic językowego, a jednak cieszyło.

Kiedyś z głupia frant zapytałam go przy obiedzie, jak pani Hania (czyli lektorka) mówi na ciasteczko i on mi na to: „ITEKUKI” (=eat a cookie), a jak mówi, że myjemy rączki? „ŁOŚJOHENDS” (=wash your hands). Wdrożyłam zatem natychmiast aktywne słuchanie płyty, bo do tej pory to tylko płyta sobie, a dziecko sobie, ale teraz dałam mu misia do łapki, włączyłam pierwsze lepsze nagranie i zaczęłam robić to, co słyszałam, a synek… za mną, a nawet przede mną. Okazało się nagle, że wszystko, kompletnie wszystko ma zakodowane. Co więcej, Emil dokładnie odwzorowywał każdy gest, jaki wykonuje na zajęciach pani Hania, podchodził do mnie z misiem, dawał całuska i przybijał piąteczkę, jak mi ładnie wychodziła piosenka.

Kolejny przełomowy moment to, gdy usłyszałam po lekcji:
Emil przemówił!
A co powiedział?
– Ja tutaj stałem! – do dziecka, które próbowało zająć „jego” miejsce.

Natomiast kilka lekcji później, po skończonych zajęciach, wychylił się z sali i zawołał „Rodzice, zapraszamy” (jest taka tradycja na kursach Teddy Eddie, że po zakończonej lekcji lektor zaprasza rodziców do środka i informuje o tym, co się na zajęciach działo, udziela też informacji zwrotnej, jak zachowywały się dzieci i jakie postępy poczyniła grupa). Ja już właściwie nie wiem, co wtedy opowiadała nam pani, bo jak mój „cichy” synek zaprosił rodziców do sali, to niemal zawału dostałam.

Teraz Emil ma 4 latka i angielski na pewno nie jest dla niego „językiem obcym”. Z perspektywy czasu widzę, że zapisanie go na kurs w takim młodym wieku dało same plusy, nie tylko językowe, ale i społeczne – do przedszkola, w wieku 3 lat, poszedł z uśmiechem! Wiedział, co to znaczy grupa, pani i mama „poza salą”.

Jak sobie radzi językowo, można na bieżąco obserwować na filmikach na oficjalnym FB Teddy Eddie.