23 maja 2024
Po długiej, ciemnej zimie nagle przyszła… wiosna? Trudno powiedzieć, czy nie od razu lato, bo trzy tygodnie temu szłam jeszcze do pracy w puchowej kurtce pośród padającego śniegu, a wczoraj pobiegłam z gołymi nogami w lekkiej sukience. Tak czy inaczej, pogoda zdecydowanie zaczęła zachęcać nas do przebywania na zewnątrz. Czują to też dzieciaki – wielu lektorów skarży się, że dzieci ciężko skupić i zainteresować lekcją, kiedy za oknem czeka taki wspaniały świat. A może da się temu zaradzić? Oczywiście! Odpowiedzią są lekcje angielskiego na świeżym powietrzu. Tylko jak nauczyć dzieci angielskiego na dworze?
Kluczową kwestią jest znalezienie odpowiedniego miejsca. Oczywiście idealnie byłoby móc rozłożyć wielki, puchaty koc w środku cichego parku albo w zacisznym ogrodzie. W praktyce nie wszyscy mamy tak cudowne warunki. Ale do przeprowadzenia dobrej lekcji na powietrzu wystarczy o wiele mniej. Dzieciom bardziej zależy na urozmaiceniu niż na pięknie otaczającej przyrody. Jeśli znajdziemy miejsce, które jest po pierwsze i najważniejsze bezpieczne, a po drugie na tyle ciche, żeby grupa słyszała się nawzajem, to już wystarczy. Dobrze jest unikać ciągów komunikacyjnych, gdzie cały czas kręcą się inni ludzie.
Pozostaje jeszcze logistyka usadzania dzieci: można wykorzystać koc, jeśli mamy miękką trawę lub matę czy dywan na betonie, a nawet małe krzesełka, pufy lub piankowe puzzle, które dzieci mogą same zanieść na miejsce. To trochę jak z piknikiem: nie organizujemy go dlatego, żeby było nam równie wygodnie jak przy stole, ale dlatego, że szukamy odmiany.
Ostatnią ważną sprawą jest sam przebieg lekcji. Bo o ile możemy się zgodzić na poluzowanie pewnych zasad, to nie może być to czas, który będzie dla dzieci edukacyjnie stracony. Przecież za tę godzinę, tak jak za każdą inną, rodzice także zapłacili. I nawet, jeśli pierwszym celem lekcji jest rozniecenie gasnącej pod koniec roku motywacji i rozkochanie dzieci na nowo w zajęciach, to językowo też musi się tam wiele zadziać. Oto moje propozycje aktywności, które zawsze się sprawdzają.
Szukanie skarbów, escape room, podchody – którego terminu byśmy nie użyli, chodzi o poszukiwanie kolejnych wskazówek i rozwiązywanie zagadek. Zabawa opiera się na tym, że dzieci muszą w określonym czasie (czasie lekcji) wypełnić pewną liczbę zadań. Po rozwiązaniu pierwszego dostają informację, gdzie schowane jest kolejne. Może pod kamieniem po lewej stronie od trzepaka? A może w skrzynce na listy? Ta informacja może być albo rozwiązaniem poprzedniej zagadki, co wymaga od nauczyciela więcej przygotowania (ale moim zdaniem warto!) albo być po prostu przekazana w nagrodę za podanie poprawnej odpowiedzi.
Jak to wygląda w praktyce? Załóżmy, że pierwszym zadaniem dzieci jest podpisać zwierzątka, które widzą na obrazkach. Pod każdym obrazkiem jest tyle miejsc, ile liter w słowie. W pierwszej opcji do każdej literki przyporządkowany jest numer. Po zapisaniu nazw, dzieci przepisują literki oznaczone konkretnymi numerami do tabelki z kluczem do zagadki. Te literki składają się w hasło, np. UNDER THE BENCH, i dzieci wiedzą już, gdzie szukać kolejnej zagadki. W opcji drugiej, dzieci przekazują nauczycielowi rozwiązane zadanie, a ten mówi im, gdzie znajdą kolejne.
Warto pamiętać, żeby planować takie poszukiwania z zapasem czasowym – lepiej na końcu zajęć mieć czas zaśpiewać ulubioną piosenkę, albo pobawić się w jakąś grę, niż nie mieć go na dokończenie poszukiwań. Dzieci powinny mieć poczucie sukcesu: po rozwiązaniu ostatniej zagadki powinna czekać na nie nagroda, dyplom, cukierek, albo link do filmiku na YouTube, który ich ucieszy.
Ta zabawa sprawdzi się najlepiej na zewnątrz, ponieważ jest bardzo ważne, żeby dzieci słyszały tylko osobę, z którą pracują w parze. Ćwiczenie można przeprowadzić i ustnie, i pisemnie, zależnie od poziomu naszych uczniów i tego, co chcemy ćwiczyć. Dzielimy klasę na dwie grupy. Pierwszym osobom z każdej z tych grup zadajemy pytanie, np. What’s your favourite colour? Te osoby biegną do drugiej osoby w swojej grupie, i podają samą odpowiedź, np. Red. Uczeń numer dwa podchodzi do trzeciego i zadaje mu pytanie, które pasowałoby do usłyszanej odpowiedzi. I tu zaczyna się kreatywność: Red to odpowiedź na What’s your favourite colour?, ale także na What colour is an apple? czy What colour is the teacher’s blouse? Nie mówiąc już o tym, że odpowiedź Red mogła paść tylko w jednej grupie. Wersje zaczynają się więc od siebie różnić. Osoba trzecia podchodzi do czwartej, znowu podając tylko odpowiedź na pytanie, i tak dalej. Ostatnia osoba wraca do nauczyciela, a później można wspólnie prześledzić, jak toczył się ten łańcuch.
W wersji pisemnej uczniowie przekazują sobie karteczki z pytaniem lub odpowiedzią, zależnie, co akurat w danej kolejce wypada.
Im bardziej zaawansowana grupa, tym więcej możliwości: tą samą metodą można ćwiczyć czasy, okresy warunkowe, stopniowanie przymiotników itp.
To jedna z moich ulubionych gier, w których ćwiczymy umiejętność czytania, pisania i pamięć krótkotrwałą. Można w nią grać w parach i w grupach. Na jednym końcu toru leży tekst, a na drugim czysta kartka. Grupa musi jak najszybciej przepisać tekst na kartkę. Sposobów jest kilka: każdy zapamiętuje jedno zdanie i biegnie je przepisać, albo jedna osoba zapamiętuje, podbiega i dyktuje, a druga zapisuje, a później następuje zmiana. Ważne, żeby role się zmieniały, i każdy musiał zarówno zapamiętać, jak i zapisać część tekstu. Można wyznaczyć limit czasowy.
Czy da się tę grę wykorzystać z najmłodszymi? Jak najbardziej. Można wtedy zamiast tekstu położyć karty obrazkowe w długiej sekwencji i poprosić o odtworzenie jej po drugiej stronie. Warunkiem jest posiadanie dwóch takich samych zestawów kart.
Ta gra jest bardzo pożyteczna komunikacyjnie, ponieważ odzwierciedla prawdziwą sytuację, ale jest też najtrudniejsza do przeprowadzenia, bo wymaga zaangażowania osób trzecich. W skrócie chodzi o to, żeby umożliwić dzieciom kupienie lodów, słodyczy czy hot doga po angielsku.
Trzeba w tym celu namówić na współpracę sprzedawcę w okolicy, w lokalnym sklepiku czy budce ze smakołykami. Jeśli ta osoba zgodzi się na odgrywanie scenki, to fantastycznie, ale czasami łatwiej jest ją namówić, żeby ustąpiła nam, lektorowi, miejsca za kasą na tych kilka chwil. Dzieci z wielkim przejęciem stosują w praktyce zwroty, które do tej pory ćwiczyły z nami tylko „na sucho”.
Lektor przynosi worek z ubraniami – im bardziej eleganckie, tym lepiej: jedwabne bluzki, kapelusze z poprzedniej epoki, szale. U większości z nas zalegają w szafach, można też poprosić rodziców o wyposażenie dzieci przed lekcją (a nawet kupić je w sklepie z odzieżą na wagę, bardzo przydają się do wszelkich lekcji o ubraniu – nieduża, opłacalna inwestycja).
Kiedy już wszyscy jesteśmy w gotowych strojach, zasiadamy do pikniku. Ta zabawa sprawdzi się równie dobrze z prawdziwym, jaki i udawanym poczęstunkiem. Umawiamy się, że mówimy do siebie po angielsku, z jak najpiękniejszym i najbardziej wystudiowanym królewskim akcentem. Jeśli powiemy dzieciom, żeby mówiły „tak jak native speaker na nagraniach do książki”, uzyskamy niesamowite efekty. Możemy ćwiczyć propozycje i prośby (Would you like…?, Can I have…? More…., please), ale zachęcajmy też dzieci do small talku: Oh, it’s sunny. I like it. / What a beautiful dress! / Look! A bird is flying etc.
Najważniejszym elementem decydującym o powodzeniu zabawy jest to, żeby wszyscy wczuli się w role.
Prosta, nie wymagająca przygotowań zabawa z zakresu uważności. Staramy się dostrzec, usłyszeć i nazwać jak najwięcej z otaczającego nas świata. Możemy zawęzić kryteria pytając: What green things can you see? What quiet things can you hear? itd. Możemy prosić o opisanie czegoś, co widać tak, żeby reszta zgadła o co chodzi. Albo podać jakąś definicję, i dobrać do niej rzeczy, które mamy w zasięgu wzroku, np. It’s taller than the car but lower than the tree – The school. The teacher. The corner shop.
Każda z opisanych powyżej zabaw może przynieść dzieciakom bardzo wiele radości, i każda sprawi, że rozwiną się językowo. Bo przecież koniec końców to o te dwie rzeczy nam chodzi: żeby uczniowie kochali nasze lekcje i coraz swobodniej mówili po angielsku.
Autorką artykułu jest Sonja Górniak – absolwentka Iberystyki na Uniwersytecie Warszawskim. Była kursantką na Uniwersytecie w Cambridge, tam też zdobyła dyplom Proficiency. Przez lata specjalizowała się w kursach in-company, a zupełnym przypadkiem kilka ładnych lat temu zaczęła uczyć dzieci i okazało się, że pokochała to całym sercem. Obecnie jest metodykiem Edu Bears i od kilku lat szkoli, nadzoruje i inspiruje do praktykowania uważności lektorów.