24 maja 2024
Często po feriach, po dłuższym okresie wolnym, czy też wtedy gdy dopada nas smętna zimowa pogoda albo z drugiej strony, kiedy na dworze piękny śnieżek zachęca do białych harców, to zdarza się, że dzieci uczęszczające na popołudniowe kursy językowe zaczynają się buntować i oficjalnie stawiają opór przed pójściem na zajęcia.
Ponieważ sama obecnie tego doświadczam jako mama, a dodatkowo kilkoro rodziców konsultowało ostatnio ze mną taki problem, postanowiłam wypisać kilka prostych kroków, co z tym fantem począć? Oczywiście ile dzieci tyle rozwiązań, podaję zatem co już zadziałało u mnie i szczerze zachęcam do podzielenia się swoimi sposobami na malucha w komentarzach pod tym postem.
Po pierwsze: należy sprawdzić czy niechęć dziecka do przyjścia na angielski wynika z samych zajęć, czy też z czynników zewnętrznych. To wydaje się dość łatwe – obserwujmy reakcję dziecka przed i po lekcji. Jeśli przed ma tzw. „fochy”, buntuje się, stawia czynny bądź bierny opór, ale w końcu przekonane czy też nawet lekko przymuszone wchodzi do s sali, a potem wychodzi z niej z uśmiechem, zadowolone lub podekscytowane to jest dobrze. Jeśli jeszcze na pytania w co się na zajęciach bawili przytacza nam jakieś mniej lub bardziej szczegółowe opowieści to oznacza, że sposób prowadzenia zajęć i podejście lektora jest jak najbardziej w porządku, problem nie leży w kursie językowym. Jeśli zauważycie jednak coś przeciwnego, na przykład, że dziecko po zajęciach nadal nie pała entuzjazmem do kursu i od razu oświadcza, że już więcej tutaj nie przyjdzie i dzieje się to regularnie, przez kilka zajęć z rzędu, to bezwzględnie należy zasięgnąć rady metodyka w danej szkole czy Opiekuna Metody jeśli mówimy o kursie Teddy Eddie i zbadać sprawę głębiej. Koniecznie wtedy osoba nadzorująca kursy powinna zobaczyć reakcje Waszego dziecka „od środka.” Jeśli jednak spełnia się pierwszy opisany scenariusz i nasza pociecha wychodzi z zajęć zadowolona to musimy szukać przyczyny poza salą lekcyjną.
Przyjrzyjmy się w jakiej sytuacji zazwyczaj następuje bunt i sprzeciw. Starajmy się pozmieniać nasze nawyki i rutyny, testować różne sytuacje. Podam kilka przykładów z mojego doświadczenia jako mamy małego buntownika:
Po drugie: konsekwencja. Umówmy się nam też się czasami nie chce… I nawet nasze ukochane zajęcia z jogi czy zumby, często nie są takie ukochane, kiedy trzeba się wziąć w garść i po prostu wyjść z ciepłego i przytulnego domu. Naszą rolą jako rodzica, wierzącego we wczesną edukację językową dziecka, jest motywować, ale też nie odpuszczać. Na pewno nasz maluch nie raz przekonywał nas, że do przedszkola też nie musi iść bo mu się nie chce, zjeść obiadku też nie musi, bo nie jest głodny itp. itd. A jednak ponieważ są to ważne, rzekłabym nieuchronne rzeczy to po prostu się wydarzały, tak samo powinno być z kursem językowym. Przywołam raz jeszcze przykład z mojego podwórka – mój syn doskonale wie, że wyjście na plac zabaw, do bawialni czy do kina to rzeczy opcjonalne, mamy ochotę to je robimy, zawsze mamy wybór i możemy zadecydować inaczej. Pewne rzeczy jednak to nasze obowiązki i musimy się z nimi mierzyć: mama ma pracę, synek ma przedszkole i angielski. Stawiając ważność tych zajęć na równi eliminujemy zupełnie poczucie, że to dodatkowa, opcjonalna rzecz.
Po trzecie: właściwa komunikacja. Całe życie uczymy się rozmawiać z naszymi dziećmi, nie ma tutaj jednej drogi bo dzieci są różne, ich problemy, bunty i kryzysy również. Ociąganie się przed wyjściem na zajęcia językowe, czy regularny sprzeciw, często (bądźmy tutaj szczerzy) jest dla nas irytujący. Należy jednak schować nerwy do kieszeni i wyrabiać w sobie różne reakcje, które metodą prób i błędów w końcu powinny zadziałać na nasze dziecko. Kolejny raz podzielę się moim doświadczeniem, może komuś przyda się takie podejście. Otóż mój syn uwielbia (jak chyba większość dzieciaków) fantazjowanie i opowiadanie rożnych ‘głupotek.’ Gdy marudzi i mówi, że nie chce mu się ubierać butów i jechać na angielski to stosuję mniej więcej taką narrację:
Po czwarte: czego nie polecam to przekupstwo i obiecywanie prezentu, czy nagrody za udział w zajęciach. Taka ‘motywacja’ zazwyczaj działa bardzo krótko i buduje w dziecku niedobre poczucie, że jak się zmuszę to mi się coś za to należy. Ma też zazwyczaj krótkie nogi: „To ja jednak wolę nie dostać słodyczka, ale nie iść na angielski!” lub szybko doprowadza do eskalacji żądań: „Dzisiaj chcę jajko niespodziankę, a za tydzień to już bez paczki Lego Star Wars nie pójdę!” Buduje też w dziecku postawę roszczeniową i skutecznie gasi radość z nauki i motywację wewnętrzną, którą chcemy przecież w naszych maluszkach budować, bo to jedyna prawdziwa motywacja, która ma szansę trwać latami.
Drodzy rodzice nie poddawajcie się! Wszyscy wiemy, że oni nam kiedyś za to podziękują, co nie? 😉
Autorką tekstu jest Ola Komada, współautorka metody Teddy Eddie, lektor, metodyk, mama dwójki dzieci, w tym jednego wciąż uczęszczającego na zajęcia Teddy Eddie buntownika.